Christopher Lee wciela się tu w jednego z najbardziej rozpoznawalnych geniuszy zbrodni - (aczkolwiek obecnie już zapomnianego) chińskiego masowego mordercę Fu Manchu. Sam film to typowy kryminał z lat '60-tych. Mamy tu wielką szaję przestępczą, mamy piękną kobietę w opresji, mamy szczyptę sci-fi (wspaniała broń chemiczną, którą wykorzystuje Fu Manchu), mamy detektywów ze Scotland Yardu prowadzących śledztwo, itd. Niestety filmowi można sporo zarzucić. Przykładowo motyw hipnozy jest kiepski i nieprzemyślany (Fu Manchu mając taką moc, mógłby ją przecież wykorzystywać częściej niż w zaledwie dwóch przypadkach). Sama końcówka również jest fatalna (prawdziwi detektywi ze Scotland Yardu nigdy by czegoś takiego nie zrobili). Na szczęście film daje się oglądać, ale nawet przymykając oko na jego niedociągnięcia, nie jest to nic specjalnego.
Czego by nie zrobili? Nie wysadzili by całego klasztoru tybetańskiego w
tzw. pizdu?
Anglicy robili nie takie rzeczy w Tybecie. Poczytaj sobie, jak dzielny płk.
Younghusband rozsiekał karabinami maszynowymi 3000 tys. Tybetańczyków w
bitwie pod Guru. Ci ludzie bronili tylko swojego kraju, maczetami i
muszkietami.
http://en.wikipedia.org/wiki/British_expedition_to_Tibet
Ojciec skautingu (a przy okazji polskiego harcerstwa) gen. Boden Powell
podobne rzeczy robił w Indiach, a potem w czasie wojny burskiej w RPA.
Obydwaj panowie przeżyli potem ekspiację. Younghusband się nawrócił, a
Boden Powell zaczął promować skauting.