Recenzja filmu

Żyje się tylko dwa razy (1967)
Lewis Gilbert
Sean Connery
Akiko Wakabayashi

Ninja James Bond!

W piątej odsłonie o przygodach Jamesa Bonda miał po raz ostatni wystąpić Sean Connery twierdząc, że będzie już zawsze utożsamiany z tą rolą. Chciał spróbować się innych filmach. Czy Szkot już
W piątej odsłonie o przygodach Jamesa Bonda miał po raz ostatni wystąpić Sean Connery. Aktor twierdził, że będzie już zawsze utożsamiany z tą rolą. Chciał spróbować sił innych filmach. Czy Szkot już nigdy nie powrócił? Wiemy, że nie, gdyż po kolejnej części "W tajnej służbie jej królewskiej mości" z George'em Lazenbym w roli Jamesa Bonda, Connery powrócił do roli agenta 007 w siódmej części "Diamenty są wieczne". W końcu żyje się tylko dwa razy, prawda? Po raz pierwszy natomiast za sterami omawianej przeze mnie produkcji stanął Lewis Gilbert. Czy reżyser się sprawdził? Owszem, i po tej produkcji wyreżyserował jeszcze dwa filmy o Jamesie Bondzie. Co sprawiło, że ten Bond należy do udanych? Już mówię! 


Mamy rok 1967. Czasy, w których dwa wielkie mocarstwa już nie współpracują ze sobą, jak to miało miejsce podczas II wojny światowej, tylko rywalizują. USA i ZSRR pragną podbić kosmos i wylądować na księżycu. W dzisiejszych czasach dobrze wiemy, komu się ta sztuka uda pierwszemu w roku 1969, lecz co gdyby w tych próbach dwa wielkie państwa przeszkadzałyby sobie nawzajem i wybuchłaby III wojna światowa? Własnie z tym problem musi uporać się neutralny, dążący do prawdy i pokoju na świecie agent 007. Fabuła może wydawać się trochę bardziej absurdalna, gdy dowiadujemy się, że mamy do czynienia z "pożeraczem" kapsuł komicznych. USA oskarża o znikanie rakiet w stratosferze oczywiście ZSRR, ale źródła brytyjskie wskazują na znikanie rakiet w Japonii. I to na Wyspy Japońskie zostaje wysłany po raz pierwszy w historii filmowej Jamesa Bonda, najlepszy z agentów.  

Mamy coś nowego w tej części przygód o agencie 007 na podstawie powieści Fleminga, mianowicie wschodnią kulturę, współpracę wywiadu brytyjskiego i japońskiego. Żeby nie zdradzać więcej owej oryginalnej fabuły, powiem tylko, że sprytny Bond znajdzie odpowiedzialnych za całą tę sprawę - organizację, z którą miał do czynienia - WIDMO.


Problem, z którym zmaga się Bond, jest bardzo ciekawy, dlatego trwająca prawie dwie godziny adaptacja w ogóle nie nuży. Interesujące jest, jak Bond zamienia się w Japończyka, by "zlać" się w tłumie. Urzęduje z japońskimi kobietami, lepiej poznając ich obyczaje, mając z tyłu głowy to, po co tu przyleciał. Po raz kolejny spotyka się, tym razem w Japonii, z Q, który zbudował coś na miarę połączenia helikoptera z awionetką. Scena pilotowania po raz pierwszy przez Jamesa Bonda to istny majstersztyk połączony z piękną ścieżka dźwiękową Johna Barry'ego. Sporo pościgów i wybuchów, sprawiło że miło popatrzeć na film sprzed 50 lat. Ładna scenografia, dobra gra aktorska sprawiły, że można poczuć japoński klimat i zapomnieć o tym, że jeszcze 22 lata przed kręceniem tego filmu mieliśmy konflikt amerykańsko-japoński.


Film oceniam na dobry, gdyż nie był pozbawiony wad. Obecnie efekty specjalne mogą razić, a pomysł z połykaniem kapsuł kosmicznych może wydawać się komiczny. Niemniej jednak, uważam że jest to najlepsza część z dotychczasowych pięciu, na równi z "Doktorem No". Reżyser w tym filmie sensacyjnym pozostawił nam pewną myśl dotyczącą podboju kosmosu. Lata 60. to przecież środek zimnej wojny. Czy warto prześcigać się w dążeniu do celu kosztem innym?  
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones